Recenzje książek - literatura polska


Przestrzeń samotności
"Przestrzeń samotności” to debiutancka powieść młodego autora, Konrada Gonery. Książka została opublikowana nakładem wydawnictwa Novae Res, znanego z promocji współczesnej, a przede wszystkim polskiej literatury. Gdy usłyszałam tytuł powieści zaczęłam zastanawiać się nad jej tematem, a po otrzymaniu egzemplarza i spojrzeniu na okładkę, to wiedziałam, że moje przemyślenia trafiły w sedno. Powieść mogłabym zrecenzować jednym zdaniem: treść książki jest taka sama jak jej okładka. Mrok, noc, słabe światło księżyca, samotne drzewo i samotny młody mężczyzna. Każdy element jest adekwatny do tytułu powieści, zaś treść stanowi dopełnienie całości.
Główny bohater, Harry Ambrosse, pewnego deszczowego dnia poznaje nowych przyjaciół i pewną dziewczynę, która całkowicie odmienia jego egzystencję.
I jak to bywa w życiu, miłość nie jest tak piękna i kolorowa, jak w naszych marzeniach. Konrad Gonera inspirując się mistrzami literatury (T. Mann, Murakami) próbuje stworzyć powieść opierającą się na tych unikatowych i indywidualnych cechach wielkich autorów. Jednak granica między natchnieniem literackim, a naśladowaniem jest cienka. Czytając powieść miałam wrażenie, że pan Gonera zbyt mocno zainspirował się niektórymi dziełami. Szkoda, bo autor ma potencjał powieściopisarski i mógłby rozwijać własny, indywidualny literacki warsztat.
Zauważyłam pewną cechę, która w tej powieści jest szczególnie widoczna, bowiem autor często popada w skrajności językowe zaniedbując pewne szczegóły, które nie budują fabułę powieści. Rozumiem, deszcz wyraża nostalgiczny smutek, ale dlaczego tych kropel, a być może łez  jest tak dużo?. Czy nie warto pozwolić, aby promienie słońca choć na chwilę rozświetliły życie bohatera?.
Należę do osób, które kochają filozofię i bardziej ją czują niż rozumieją, ale nadmiar tej nauki staje się zbyt przytłaczający. Dialogi bohaterów składają się prawie z samych filozoficznych dysput na „bardzo ważne tematy”. Gdybym spotkała się w restauracji późną nocą z młodym mężczyzną, to wolałabym porozmawiać o gwiazdach (ewentualnie o Kancie) ale nie poruszałabym ogrom egzystencjonalnych problemów świata. Odniosłam wrażenie, że autor próbuje w powieści zawrzeć wszystkie własne lub czyjeś przemyślenia, nie zostawiając miejsca na zwykłą codzienność. Szkoda, gdyż  jedna najzwyklejsza rozmowa bohaterów na szare tematy codzienności może przekazać więcej, niż dialogi krystalicznie filozoficzne.   
Jednak, mimo pewnych wad, należy się pochwała autorowi za poruszanie trudnego tematu, jakim jest depresja, dotykająca coraz więcej młodych osób. Konrad Gonera wykreował bohaterkę cierpiącą na zaburzenie afektywne dwubiegunowe (cóż, bohaterka przypomina mi pewną postać z pewnej z powieści Murakamiego), która potrzebuje pomocnej dłoni kogoś, tak samotnego jak ona. Autor miał interesujący pomysł, ale poruszał zbyt dużą ilość tematów, co doprowadziło do chaosu literackiego. Czasami miałam wrażenie, że młody pisarz gubił się w gąszczu słów lub miał chęć głębiej wniknąć w dany temat, ale coś powstrzymywało jego zapał pisarski.
Czy polecam, mimo krytycznych uwag, pierwszą powieść pana Konrady Gonery?. Tak, polecam. Gdyż zawsze warto poznać twórczość początkujących pisarzy polskiej literatury, a pierwsze książki, pisane przez młode serca, pełne entuzjazmu lub obaw mogą skłonić do refleksji, zarówno młodszych jak i starszych czytelników. I dlatego warto przeczytać „Przestrzeń samotności”. Dla samego siebie.

„Berlin, późne lato”
„Berlin, późne lato” to powieść (opublikowana nakładem wydawnictwa Dobra Literatura) autorstwa Grzegorza Kozery, prozaika, poety, blogera i dziennikarza. Pisarz oprócz powieści w dorobku posiada sześć tomików wierszy: „Upadek” (1989), „Strip-tease” (1989), „Piosenka powieszonego amanta” (1993), „Niebieski motyl i inne wiersze” (1995), „Sierżant Garcia nie żyje” (1998) i „Data” (2011).
„Berlin, późne lato” to historia opowiedziana prostymi słowami o  niezwykle trudnych wydarzeniach. W tych słowach mieści się cała moc przekazu, którą czytelnik odbiera i rozumie sercem. Otto Peters jest niemieckim wdowcem z bagażem przeszłości, zaś ona polską uciekinierką, bez nadziei na przyszłość.
Bohaterowie poznają się w nieodpowiednim miejscu i czasie, ale los bywa przewrotny i łączy mimo wielu przeciwności.
Autor ukazuje wojnę widzianą z perspektywy Berlina, gdzie śmierć jest na każdym kroku, a szerzący się fanatyzm i okrucieństwo zbierają wciąż nowe ofiary. To miejsce, w którym aby nie stać się wrogiem Rzeszy, należało zatracić swoje człowieczeństwo  i wyzbyć się wszelkich ludzkich uczuć. Wydawałoby się, że w tych okrutnych czasach, podczas conocnych nalotów, głodu zmuszającego do poniżenia własnej godności i okruchów nikłej  nadziei na  przeżycie jeszcze jednego dnia, nie ma miejsca na wielkie uczucia. Nienawiść, strach, cierpienie były tak wszechobecne, że pojęcie miłości lub zaufania miały jedynie znaczenie abstrakcyjne. Jak możną kochać, gdy każda chwila może być tą ostatnią, a po miłości zostaje tylko ból? Jednak w stęchłej piwnicy, w ciemnym mieszkaniu przy oknach zaklejonych kartonami i odgłosie zrzucanych bomb, rodzi się najpiękniejsze uczucie dane ludzkości. Tylko miłość potrafi  złączyć dwa różne, ale cierpiące serca i podarować odrobinę szczęścia, tak potrzebnego w  tamtej rzeczywistości.
Szczególną uwagę poświęciłam na poznaniu emocji i wewnętrznej zmianie głównego bohatera. Otto, który zazwyczaj żył w cieniu, według własnych schematów, nagle staje się obiektem zainteresowania III Rzeszy. Musi podjąć decyzję, która zaważy nie tylko na jego przyszłości. Rozpoczyna swoją własną walkę z szarą codziennością i rzuca wyzwanie przeznaczeniu. Bohater podejmuje rozpaczliwą wojnę o miłość, o nadzieje, o każdy uśmiech ukochanej kobiety i tak kruche poczucie bezpieczeństwa w jej ramionach, zwłaszcza, gdy za oknem sypią się gruzy, a lament i płacz nad ciałami zabitych tworzą irracjonalną codzienność.
 Otto, dzięki Halinie dogłębnie poznaje mechanizmy wojny, kłamliwej propagandy i wreszcie może sprostać przeszłości, która zabrała żonę oraz jedynego syna. Warto poświęcić dłuższą chwilę nad opisem spotkania bohatera z dawnym kolegą syna. Każda fotografia uświadamia, że wojna nie tylko fizycznie zabiera najbliższe osoby, ale zmienia je w okrutne maszyny, służące do zabijania.
Po przeczytaniu powieści poczułam pewien niedosyt, dotyczący dalszych losów bohaterki. Bardzo chciałabym poznać historię Haliny, ale cóż, autor dokończenie powieści pozostawił w inwencji czytelnika. I może to dobrze, bo takie historie nie mogą zostać definitywnie zakończone. Książka skłania do głębokiej refleksji o znaczeniu życia, własnych walk i uczuć. Sądzę, że czytelnik nieraz zastanowi się nad osobistym pojmowaniem szczęścia. Bo szczęście to proste gesty ukochanej osoby i sama jej codzienna obecność,  bez wojennego tła.
Piszę recenzję książki w 68 rocznicę zakończenia II wojny światowej, ale choć minęło tyle lat, to wciąż na tym świecie panują zbrojne konflikty, umierają niewinne ofiary, a człowiek nadal człowiekowi jest wilkiem. I muszę ze smutkiem zacytować słowa autorstwa Agnieszki Osieckiej: „ Historio, historio, ty żarłoczny micie, co dla ciebie znaczy jedno ludzkie życie?”.


„Bestiariusz słowiański”
„Bestiariusz słowiański” (opublikowany przez wydawnictwo BOSZ) to książka dwóch autorów, Pawła Zycha i Witolda Vargasa. Pierwszy z autorów odpowiedzialny był za tekst i koncepcję graficzną, zaś drugi stworzył niezwykłe ilustracje obrazujące poszczególne postacie. Gdy dowiedziałam się o tej książce, poczułam ogromne pragnienie jej posiadania. Od bardzo dawna interesuje się mitologią słowiańską, więc tematyka tej literatury jest mi bardzo bliska. Szczególną uwagę zwróciłam na okładkę książki, bowiem ona sama w sobie jest niezwykle interesująca. Słyszałam negatywne uwagi, że jest zbyt pomarańczowa, zbyt  prosta graficznie (tu nie mam nic do zarzucenia, czytelnik w pierwszej kolejności koncentruje się na ilustracji) i ogólnie taka dziwna (cała książka jest zresztą „inna” w pozytywnym znaczeniu).
Na okładce znajduje się Gumiennik oraz chyba Krasnoludek, który swoim lekko cynicznym uśmiechem zaprasza do zagłębienia się w świat stworów, potworów i innych mar. Kartki książki, stylizowane są na tak zwany stary papier i urzekły mnie od pierwszego dotknięcia. To nie są najcieńsze strony z lichego papieru, ale  porządne, o specyficznym zapachu karty. Na każdej znajduje się krótki tekst o danej postaci wraz z rysunkiem. I tu przechodzę do najważniejszej części tej recenzji, a mianowicie do treści bestiariusza. Paweł Zych w zwięzły sposób wskrzesił uśpione lub kryjące się przed nowoczesnością skrzaty, wodniki, rusałki i inne demony. Liczne ciekawostki, informacje prawie „naukowe” rozpalają wyobraźnię czytelnika, a w połączeniu z genialnymi ilustracjami pierwszego z autorów i  Witolda Vargasa, stanowią wspaniały duet. To nie jest książka dla wszystkich czytelników (szczególnie nie dla dzieci, mój syn określił ją jasno: „to jest straszna książka”) ale te osoby, które mają chęć lub interesują się dawnymi wierzeniami, odnajdą się wśród tych stron. Podziwiając każdą postać, miałam wrażenie, że one zerkają na czytelnika, szelmowsko lub okrutnie szczerzą kły, a wreszcie próbują wydostać się z tych kart (na przykład Bezkost, obrzydliwy podgatunek wampira, który próbował przeciskać się przez najmniejsze szczeliny i docierać do ukrywających się ludzi). A  takie odczucia miałam dzięki rysunkom wspomnianych autorów, gdyż Witold Vargas wraz z Pawłem Zychem mistrzowsko uzupełnili podane wiadomości własnymi wyobrażeniami fantastycznych istot. Niektóre postacie narysowane są wielką precyzją i dbałością o szczegóły, zaś inne złożone z licznych, chaotycznych, mocnych kresek tworzą całość potwora wzbudzającego w najlepszym przypadku niepokój (świetnym przykładem jest Cmentarna Baba lub Strzyga). Przy każdej ilustracji musiałam zatrzymać się na dłuższą chwilę, gdyż swoim dziwnym urokiem urzekły mnie i nie pozwoliły na powierzchowne zapoznanie się z książką.
Z zainteresowanie przeczytałam wywiad z Pawłem Zychem i jego odpowiedzi na pytania związane z polską demonologią. Faktycznie, słowiańska kultura ludowa jest słabo znana, szczególnie niedoceniania. Powstało wiele książek opartych na wierzeniach germańskich lub celtyckich, a w naszej rodzimej literaturze brakowało pozycji nie tylko atrakcyjnie wizualnej ale udowodniającej, że te słowiańskie diabły, strzygi, mierniki, liczne baby (od wodnych po grochowe) stanowią bogate źródło inspiracji oraz wiedzy o przodkach zamieszkujących te ziemie. Choć dziś mało kto słyszał o Gnieciuchu (a pewnie nieraz większość odczuła jego obecność), o Mamunie lub Marudzie (a to był częsty gość i powód nadmiernego płaczu małych dzieci), to takie postacie były „żywe” w dawnej kulturze i niejedne przetrwały, ale w zmienionej formie, pod inną nazwą albo znaczeniem. Bestiariusz pozwala czytelnikom na bliższe zapoznanie się z tymi potworami, wzbogacenie własnej świadomości i spojrzenie na współczesną rzeczywistość przez pryzmat dawnej słowiańskiej codzienności przodków. I cóż, po lekturze zaczęłam się zastanawiać, czy może mój kot nie jest Chochlikiem bądź Gumiennikiem.


"Filmidła. Gawędy o filmach" Agnieszka Osiecka (Prószyński i S-ka)


„Filmidła” (opublikowane przez wydawnictwo Prószyński i S-ka) stanowią zbiór recenzji filmowych, napisanych przez Agnieszkę Osiecką w latach 1956-1960. Agnieszka Osiecka znana jako poetka, pisarka, autorka wielu popularnych (do dziś kochanych,  pamiętanych lub  dopiero odkrywanych przez coraz to młodsze pokolenia) piosenek, pojawia się w nowym wcieleniu recenzentki filmowej. Autorka pisała recenzje już jako młoda, dwudziestoletnia studentka łódzkiej Filmówki, która z dużym zamiłowaniem i zainteresowaniem odkrywała świat tej dziedziny sztuki.

Przyjaźniła się z wieloma aktorami, reżyserami, stając się muzą wśród młodych filmowców, nie miała jednakże ambicji aktorskich, ale wkraczała w świat filmu za pomocą poetyki i literatury. Agnieszka Osiecka była autorką większości studenckich scenariuszy etiud, które wyreżyserowała w Łodzi ( na przykład Solo na kontrabasie, Czarne i białe lub Plakat z drewna), jednak po zdaniu końcowych egzaminów zrezygnowała ze złożenia pracy dyplomowej, ale film jako całość sztuki, nadal pozostawał bliski artystce.

Gdy otrzymałam książkę, poczułam dreszczyk emocji, który zazwyczaj sugeruje, że to dzieło będzie wspaniałą przygodą. I tym razem intuicja mnie nie zawiodła, bowiem sam wygląd książki potrafi zachwycić. Na twardej okładce, na białej karcie ukazany jest duży napis „Reżyser Osietzka” i dopiero mój wzrok skupił się na samej autorce recenzji. Postać Agnieszki Osieckiej została uchwycona, gdy ona sama lekko odwraca się w stronę czytelnika, a jej spojrzenie jest tak wymowne i  zawiera w sobie tyle różnych treści, że po prostu musiałam wkroczyć w wykreowany świat  dawnej sztuki, zapomnianych lub nieznanych filmów, będących ważnym elementem polskiej kultury. Lata 50 to czas powolnie następujących zmian w historii polskiej kinematografii, gdzie po stalinowskim socrealizmie dociera kultura Europy Zachodniej, tak różna od dotychczasowej. Agnieszka Osiecka swoje recenzje tworzy przez pryzmat własnego, indywidualnego oraz specyficznego stylu pisarskiego. To nie są banalne pochwały lub dosłowne streszczenie filmu, ale pełne błyskotliwych, czasami ironicznych lub subiektywnych myśli wypowiedzi. Nie kreowała się na wielkiego recenzenta, nie uciekała do zalewania czytelnika potokiem nudnych dywagacji lecz oceniała impulsywną szczerością. Czasami recenzja składała się tylko z kilku zdań lub przeciwnie, kilku stron, jednak zawsze zawierała prawdę, a często pod płaszczem ironii, można było dostrzec ukryte wady filmu. Artystka skupiając się na mało ważnych elementach filmu, przekazuje swoją subiektywną ocenę. Świetnym przykładem jest recenzja „Osiołka Magdany” (notabene produkcji radzieckiej): „Pięknie fotografowana opowieść o dzieciach i ich przyjacielu-osiołku. Tu i ówdzie poutykane patetyczne scenki rewolucyjne, trochę za ciężkie jak na grzbiet małego osiołka Magdany”. Recenzja składająca się dosłownie z dwóch zdań przekazuje więcej niż kilkustronicowa rozprawa wielkiego krytyka sztuki, gdyż Agnieszka Osiecka pisała to tak, aby w miarę rozgarnięty czytelnik mógł sam zdecydować się na obejrzenie filmu. Autorka określając dany film jako bzdurę, naiwny lub banał, bezkompromisowo dokonywała oceny walorów artystycznych, pomimo zdobytych przez to „dzieło” nagród filmowych. Czytając recenzje, uświadomiłam sobie jak współczesne filmy (dziś uznawane jako prawdziwa sztuka artystyczna), mogą być odbierane za kilkadziesiąt lat przez następne pokolenia, niedowierzające być może, że mogliśmy tworzyć taką kulturę.

Chciałabym jeszcze wrócić do książki, bowiem pewien element jest warty do utrwalenia w recenzji. A mianowicie, rozprawy z dawną historią kinematografii polskiej wzbogacone są  o plakaty, z czasów, kiedy polska szkoła plakatu rozkwitała (autorstwa między innymi Jana Lenicy, Eryka Lipińskiego, Olgi Siemiaszko lub Konstanego Sopoćko).  I tak czytelnik, oprócz świetnych recenzji, otrzymuje unikatowy zbiór ilustracji, a to wszystko tworzy fascynującą książkę, która powinna stać się lekturą przyjemnie obowiązkową, nie tylko dla miłośników historii kina i młodych filmowców, ale dla każdego, kto chciałby poznać Agnieszkę Osiecką z innej perspektywy.


„Korona śniegu i krwi” 
„Korona śniegu i krwi” to powieść (opublikowana przez wydawnictwo Zysk i S-ka), autorstwa Elżbiety Cherezińskiej, pisarki i teatrolożki, która w sposób niezwykle ciekawy wskrzesiła trochę zapomniany, ale znaczący okres w historii Polski.  Moja przygoda z powieścią trwająca wiele godzin zaczęła się, gdy bliska osoba przedstawiła mi pewien sugestywny  fragment, świadczący o tym, że warto poświęcić czas na zapoznanie się z tym dziełem. Autorka umieściła fabułę w XIII wiecznej Polsce, w okresie wielkiego rozbicia dzielnicowego, gdy kraj został podzielony na szereg mniejszych księstw władanych przez żyjące w wiecznym konflikcie rody.
Głównych bohaterów łączy rywalizacja nie tylko  o tron królewski i walka o insygnie koronacyjne, ale o przyszłą historię zjednoczonych ziem polskich. Elżbieta Cherezińska w powieści liczącej ponad 700 stron przedstawiła fascynujące dzieje, które wciągają czytelnika od pierwszych do ostatnich stron. Zanurzając się w kolejne wątki, traciłam rachubę czasu i przekładałam przyjemność obcowania z powieścią nad codzienne obowiązki.  Historia całkowicie zawładnęła moimi myślami, poruszyła wyobraźnię i skłoniła do głębszego zapoznania się z dziejami Polski.
Pisarka plastycznie wykreowała średniowieczny świat, nie zapominając o takich szczegółach, jak adekwatny do okresu historycznego  ubiór postaci lub architekturę dawnych miast. Postacie książąt, bohaterów drugoplanowych zostały przedstawione z niezwykłą dokładnością charakterystyki fizycznej i szczegółowością porterów psychologicznych. Każdy bohater posiada indywidualne wady i zalety, wzbudza niechęć lub sympatię oraz przybliża tak trudne czasy współczesnemu czytelnikowi. Okres rozbicia dzielnicowego najczęściej kojarzy się z kilkoma suchymi informacjami z podręcznika historii, garścią szybko zapominanych dat i bohaterami odchodzącymi w niepamięć. Elżbieta Cherezińska nadała życie bohaterom, odbudowała zburzone warownie i wprowadziła specyficzny, średniowieczny klimat.
I  w tym momencie chciałabym skupić się na stylu pisarskim autorki, bowiem sposób kreowania akcji wart jest szczególnego poznania. Zapoznając się z różnymi wypowiedziami na temat powieści, natknęłam się na porównania „Korony śniegu i krwi” do „ Gry o tron” G. R.R Martina lub dzieł Sapkowskiego. Każda z tych pozycji, znacząco się od siebie różni, zaś porównywanie ich do siebie nie ma większego sensu. Książki posiadają swój specyficzny klimat oraz warsztat pisarski, a może łączyć  je jedynie średniowieczno-magiczna fabuła. Spotkałam się również z stereotypizacją środowiska pisarzy, mianowicie, z góry zostało przez niektórych postawione, że kobieta nie potrafi napisać ciekawej, porywającej i wartościowej książki, zwłaszcza historycznej z elementami fantasy. A dlaczego? Bo to domena mężczyzn i koniec dyskusji. A ja uważam, że Elżbieta Cherezińska, udowodniła, że będąc kobietą można sprostać zadaniu i stworzyć powieść, która przede wszystkim łączy pierwiastki kobiece oraz męskie.  Pisarka nie zrezygnowała z subtelnego, niemal delikatnego stylu na rzecz jedynie drapieżnego oraz brutalnego sposobu przedstawienia fabuły. Nie popadła w tak irytujące skrajności (sama słodycz lub przeciwnie, krew się leje strumieniami), ale posłużyła się złotym środkiem i zrównoważyła te dwa elementy, tworząc fantastyczną powieść. Z wielkim żalem skończyłam książkę, ale mam nadzieję, że następne dzieło Elżbiety Cherezińskiej będzie reprezentować tak dobrą literaturę jak „ Korona śniegu i krwi”.  

„Łowy”
„ Łowy” to debiutancka powieść Marty Tarasiuk, znajdująca się pod patronatem portalu Czytajmy Polskich Autorów. Podość krótki e-book sięgnęłam z zapałem i dużą dozą ciekawości. Jednak, przed zapoznaniem się z lekturą, postanowiłam dowiedzieć się kilku informacji na temat samej pisarki. Marta Tarasiuk jest autorką opowiadań publikowanych w miesięcznikach, poświęconych opowiadaniom nie tylko fantasy, a także twórcą wierszy i recenzji. Znana jest też czytelnikom magazynu Libertas, gdzie wielokrotnie udzielała wywiadów.
Książka składa się z pięciu opowiadań, których fabuła umieszczona jest w różnych czasach, od współczesności po średniowiecze. Autorka łączyła nowoczesność z legendarnymi stworami lub poświęcała opowiadanie dawnym okresom historii. E-book rozpoczyna się od przedstawienia losu pary królewskiej, winy i okrutnej kary, a kończy się przepowiednią złotego jelenia. Każda opowieść, mimo różnic, jest połączona spójnymi elementami: konwencją postaci i stylem. Najczęściej bohaterami są dzieci, żyjące wśród magicznych istot, których los kończy się czasem okrutnie. Styl młodej autorki jest interesujący oraz przewrotny. W niektórych fragmentach jest spokojny, niemal monotonny, aby nagle wzbudzić poczucie niepokoju u czytelnika. Przykładem jest opis lasu w tytułowym opowiadaniu e-booka, od łagodnego przedstawienia natury po narastające napięcie, aż do momentu kulminacyjnego, którego nie zdradzę, bowiem jest warty osobistego poznania.
Sądzę, że najlepszymi opowieściami są „ Valravn” oraz „ Łowy”. W tych tekstach można zauważyć, jak autorka buduje fabułę i wprowadza postacie, bez zbędnych dywagacji i rozbudowanego opisu. Skromna charakterystyka bohaterów pobudza wyobraźnię czytelnika, w kreowaniu wizerunku oraz cech osobowościowych postaci. Ciekawym elementem jest zaskakujący koniec tych opowiadań. Jednak, nie ograniczę się tylko do komplementów, bowiem debiut posiada również pewne wady. Zauważyłam, że choć opowieści skierowane są głównie do osób dojrzalszych, to pojawiają się liczne zdrobnienia, które w porównaniu z makabrycznymi sytuacjami tworzą widoczny kontrast. Czytając opowiadania, miałam wrażenie, że w niektórych z nich autorka chciała napisać zbyt wiele i tworzyła zdania, które zawierają za dużą dawkę informacji.  Inną cecha, która nie przypadła mi do gustu, (ale pamiętając, że o gustach się nie dyskutuje) były zbyt krwawe lub przewidywalne zakończenia w wybranych opowiadaniach.
 Jednak, mimo wymienionych przeze mnie nieścisłości, polecam ten debiut literacki fanom nie tylko fantasy, ale tym wszystkim, którzy chcą poczuć dawny świat pełen magii przed swoim czytnikiem e-booków lub innym urządzeniem multimedialnym, będącym symbolem współczesności, tak jak jednorożce, rycerze i zjawy są znakami zamierzchłych czasów.

„Szaleństwo przychodzi  nocą”
„Szaleństwo przychodzi nocą” to debiutancka powieść  Grzegorza Gajka, także autora opowiadań fantasy. Książka ukazała się w wydawnictwie „ Novae Res”, znanego z promocji współczesnej polskiej beletrystyki, literatury popularnonaukowej oraz debiutów. Mroczna okładka powieści przykuła mój wzrok i zasugerowała wciągającą od pierwszej do ostatniej strony fabuły grozy, która zapewni mi dreszcz strachu. Gdy przeczytałam zapowiedź książki, w pierwszej kolejności pomyślałam, czy autor poradzi sobie z trudnym tematem, jakim są wspomnienia wojenne, wciąż żywe i oddziałujące na nowe pokolenia. Główny bohater, Staniek, będąc chłopcem jest przypadkowym świadkiem tragicznego wydarzenia, uruchamiającego lawinę szaleństwa. W tym czasie chłopiec napotyka Zło, które uśpione przez prawie całe życie, budzi się po sześćdziesięciu latach. Wraz ze Złem pojawiają się koszmary przeszłości, dążące do opanowania życia Stańka. Zło wciąż żywe pragnie następnych ofiar w postaci bliskich osób bohatera.
Autor w interesujący sposób kreuje specyficzny świat Stańka. Czytelnik uczestniczy w codziennych zajęciach, poznaje zwyczaje, intymne wspomnienia, choroby dręczące bohaterów, a zwłaszcza mroczną psychikę postaci. Niemal widzimy poszczególne sceny fabuły i czujemy strach tak bliski głównemu bohaterowi. Grzegorz Gajek buduje akcję pełną napięcia i tak plastyczną, że prawie czułam niewidoczną obecność jeszcze „kogoś”. Nie byłam jedynie biernym odbiorcą, świadkiem wydarzeń, ale emocjonalnie jednoczyłam się ze Stańkiem. Autor obudził demony, głęboko ukryte w wewnętrznym świecie i wydobył spośród wspomnień  z całego życia szaleństwo, które zmienia losy postaci powieści.
Akcja w pewnym momentach ulega zmianie, niemal uspokaja się, aby nagle powrócić do dynamizmu. Powieść mimo wielu zalet posiada pewne braki, które chciałam przedstawić w tej recenzji. Niektóre wydarzenia są niespójne z całością fabuły i odniosłam wrażenie, że skierowane jedynie na wywołanie uczucia grozy w czytelniku.  Zauważyłam, że początek książki jest fascynujący, ale  końcowa część została napisana w zbytnim pośpiechu. Zabrakło mi tej dozy tajemnicy, niedopowiedzenia i strachu, który uzależnia myśli czytelnika, skłaniając do powrócenia oraz głębszego zastanowienia się nad prawdziwym znaczeniem wydarzeń. Mimo wymienionych niedociągnięć, Grzegorz Gajek napisał powieść wartą  dokładniejszego poznania i przeanalizowania. Każdy los bohatera, zwłaszcza życie Stańka i opis świata Freny, nakłaniają do refleksji nad własnym ukrytym, wewnętrznym światem i być może uśpionych demonach naszych przodków. Koszmarne szaleństwo, zdeformowane upływem czasu istnieje, schowane jedynie w zakamarkach duszy, dziedziczone przez  następne pokolenia. I tylko niezwykła odwaga w przejściu przez drzwi strachu, największe poświęcenie w skonfrontowaniu się z mroczną przeszłością potrafią zwyciężyć Zło.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz